Paryż - miasto artystów, miłośników sztuki, marzycieli i wariatów. Chłonę jego niezwykłą atmosferę całym sobą.
W naszym optymistycznych prognozach założyliśmy, że jednego dnia uda nam się zwiedzić Luwr, Centum Pompidu i Wieżę Eiffla oraz z bliska spojrzeć na Łuk Triumfalny. Problem w tym, że nie mieliśmy pojęcia, jak poruszać się po mieście. Metro paryskie kryje przed nami wiele tajemnic, a piesze wycieczki zabierają wiele czasu. Zdecydowaliśmy się jednak na to drugie.
I tak spacerkiem, ze stacji Bastille przemierzyliśmy drogę do Katedry Notre Dame. Stojąc przed nią, czuliśmy się trochę jak u siebie. Niespełna trzy tygodnie temu, dokładnie 3 września, plac przed Notre Dame otrzymał nazwę Jana Pawła II. Z dumą spoglądaliśmy na tablicę upamiętniającą to wydarzenie. Widnieją na niej daty urodzin i śmierci Papieża Polaka oraz okres pontyfikatu.
Notre Dame, słynna gotycka budowla, wznoszona na przestrzeni 200 lat na miejscu rzymskiej świątyni, była świadkiem wielu wydarzeń historycznych. Wiktor Hugo umieścił w niej swojego dzwonnika Quasimodo zakochanego w pięknej Esmeraldzie. Widok zewnętrzny tej monumentalnej świątyni jak i jej wnętrze sprawiły na mnie wrażenie trudne do nazwania słowami. W środku katedry, moim zdaniem, nie ma jednak mowy o jakimkolwiek wyciszeniu i skupieniu się. Przelewa się przez nią bowiem tłum turystów. Każdy coś szepce. Ale oczywiście są tacy, którzy klęczą na kamiennej posadzce albo siedzą w ławkach i modlą się nie zważając na turystów. Strzeliste witraże w Notre Dame aż zapierają dech w piersiach.
Spod katedry udaliśmy się w stronę Luwru mijając piękne paryskie ogrody. Dziś nie zwiedzaliśmy go - zaglądniemy do niego we wtorek, gdyż potrzeba na to co najmniej kilka godzin. Wybraliśmy trochę mniej czasochłonne miejsce - dzielnicę artystów i ulicznych malarzy, o przedwojennym, nieco wiejskim klimacie - Montmartre. Przysiedliśmy w maleńkiej restauracji posilając się typową francuską kuchnią. Po kolacji, w drodze do hotelu, nie mogliśmy ominąć Placu Pigalle ze słynnym Moulin Rouge. XIX-wieczny wiatrak, stał się kolebką kabaretu, a dziś stanowi jedną z największych atrakcji turystycznych Paryża.
A sam Plac Pigalle? Cóż... Trochę mnie rozczarował. Opowiada się o nim jako o miejscu prawie kultowym. Może kiedyś takim był. Nie zrobił na mnie oszałamiającego wrażenia: sex-shop jeden obok drugiego, jakieś podejrzane knajpki, przed którymi stoją naganiacze posługujący się niejednokrotnie językiem naszych wschodnich sąsiadów. Nie ma tam, moim zdaniem, jakiegoś specyficznego klimatu. Ale Paryż, tygiel kulturowy, robi wrażenie i to spore. Chodząc jego ulicami człowiek uświadamia sobie, że dotyka historii. Jest to także miejsce elegancji, luksusowych sklepów, hoteli, restauracji. Kontrast dla nich stanowią kloszardzi: alkoholicy, narkomani, prostytutki obojga płci, wychodzący z więzień i szpitali psychiatrycznych, ludzie dotknięci tragedią zawodową, rodzinną, osobistą. Patrząc na nich, odnosi się wrażenie, że sami nie wiedzą, po co żyją, nie wiadomo nawet, czy rozróżniają dzień od nocy. Jak dowiedziałem się, według szacunków paryskiej policji, Paryż zamieszkuje ponad 15 tysięcy kloszardów.
Przez cały dzień deszcz nie dawał nam spokoju. Z kilkoma niewielkimi przerwami.