Twarze bliskich osób, smaczny obiad, ciepła kąpiel, wygodny fotel i łóżko. To rzeczy, o których w czasie wędrówki na Kilimandżaro, mogliśmy tylko pomarzyć. Dziś te marzenia się spełniają.
Samolot, którym przylecieliśmy z Amsterdamu, wylądował na warszawskim Lotnisku im. Fryderyka Chopina punktualnie o godz. 11.05. Wszyscy czekaliśmy na ten moment z bijącymi sercami. Jeszcze w samolocie śmialiśmy się, że mamy bardzo proste marzenia: przytulić się do ukochanej osoby, zjeść porządny polski obiad, wziąć gorącą kąpiel, wyspać się we własnym łóżku… Wiedzieliśmy, że będzie na nas czekać trochę osób, ale takiej eksplozji radości nikt się z nas nie spodziewał. Oprócz rodzin i przyjaciół, czekała na nas pani Anna Dymna i niemal cała Fundacja „Mimo Wszystko”. Łatwo ich było namierzyć w hali przylotów – mieli na sobie pomarańczowe koszulki z napisem „Każdy ma swoje Kilimandżaro”. Tuż po pierwszych uściskach, pocałunkach i słowach powitania, zaczęli do nas podchodzić dziennikarze. Byliśmy wszyscy bardzo zaskoczeni, że przyszło ich aż tak wielu, ale też bardzo się cieszyliśmy, bo dzięki nim opowieść o naszej wyprawie może dotrzeć do tysięcy innych osób. Może wśród nich znajdą się tacy, którzy zaczną pytać: „Gdzie jest moje Kilimandżaro?”. Dla większości z nas ta wyprawa to był największy wysiłek w życiu. Choroba wysokościowa dała nam się porządnie we znaki… Chyba nikt z nas nie spodziewał się, że będzie aż tak ciężko. Mamy świadomość, że w pojedynkę nikt z nas nie dotarłby, aż tak wysoko, ale razem stanowiliśmy ogromną siłę. Mogliśmy się o tym przekonać na każdym etapie naszej wędrówki. Dotarliśmy na szczyt i udało nam się bezpiecznie z niego zejść. Wyprawa dobiegła końca. Możemy spokojnie wrócić do domów…