Dzisiejszy dzień zaplanowaliśmy co do minuty: Luwr, potem Pompidou, a na końcu cmentarz Pere-Lachaise. Powstał on w 1804 roku. Swoje groby mają tam m.in.: Balzak, Bizet, Wilde, Montand, Morrisom... Byliśmy przygotowani na dzień pełen wrażeń.
Wszystko szło po naszej myśli do momentu, kiedy pan w informacji metra oznajmił nam, że we wtorki wszystkie narodowe muzea w Paryżu są zamknięte. Pogodziliśmy się więc z myślą, że dziś nie odwiedzimy Mony Lisy. Pojechaliśmy do Pompidou. Tam również zastaliśmy zamknięte drzwi. Marek zrobił nam kilka zdjęć przy fontannie, na której znajdują się bardzo kolorowe, nowoczesne rzeźby. Rozgoryczeni poszliśmy topić smutki w filiżankach kawy. Po drodze na cmentarz przejeżdżaliśmy przez Plac Bastylii i koło Opery, mijaliśmy kolorowe, wyglądające egzotycznie dzielnice, przekonując się przy tym, że czarnoskórzy paryżanie są bardzo uprzejmi.
Wreszcie doceniliśmy uroki spacerów, a nie tylko jazdy metrem. Na cmentarz dotarliśmy kilka minut przed osiemnastą. Całą trasę (kilkanaście kilometrów) robiliśmy na piechotę. Okazało się jednak, ku naszemu zdziwieniu, że na cmentarz Pere-Lachaise można wejść tylko do godziny 17.45. Rany!!! Próbowaliśmy przekonać cmentarnego stróża, że bardzo, naprawdę bardzo chcemy zobaczyć ten zabytkowy cmentarz, a w szczególności grób naszego rodaka Chopina. Stróż był jednak nieugięty. Załamami postanowiliśmy pocieszyć się kolacją w iście francuskim stylu: wino, sery, winogrona i bagietka. Wróciliśmy do hotelu, by raczyć się tymi smakołykami.
Mamy nadzieję, że jutrzejszego dnia los będzie dla nas bardziej przychylny.