Dziękuję wszystkim, którzy, poprzez bloga, obserwują naszą wyprawę. Dziękuję za pozdrowienia, wiele ciepłych słów, komentarzy. Dziękuję, że jesteście.
Genua, miasto nie należące do dużych, przywitała nas piękną pogodą. Nie zastanawiając się długo, pojechaliśmy zwiedzać miasto. Zachwyciło nas mnóstwem wąskich i krętych uliczek. Między autami przemykają skutery. We Włoszech i Francji jest to najwygodniejszy i najszybszy sposób poruszania się po mieście. Czy najbezpieczniejszy? - tego nie wiem. Ale tutaj nie ma to raczej większego znaczenia.
Najpierw odwiedziliśmy dom Krzysztofa Kolumba. Niestety, tylko z zewnątrz, bo do jego pokoi prowadzą bardzo wąskie i strome schody. Potem odbyliśmy spacer po starym mieście, zaglądając po drodze do katedry z przełomu XII i XIII wieku. Przyznam, że zwiedzaliśmy niezbyt dokładnie, bo ciągle myśleliśmy o miejscach, które jeszcze powinniśmy zobaczyć. Ale, jak to czasami w życiu bywa, w pośpiechu i ciekawości powstrzymała nas siła wyższa.
Podczas programowania następnego celu, popsuła się nawigacja. Niby nie jest to wielki problem, bo mamy przecież mapę Europy, jednak dojazd do hoteli i odnalezienie się w mieście bez tego urządzenia są naprawdę bardzo trudne. Postanowiliśmy zatem pojechać do najbliższego serwisu Volkswagena. Była wtedy godzina 13.30. Panowie mechanicy siedzieli pod warsztatem popijając kawę. Z trudem wytłumaczyliśmy im, co się stało. Wiedzieli bardzo dobrze, co trzeba zrobić z naszą nawigacją. Ale cóż... Siesta dla Włocha to absolutna świętość. Musieliśmy więc czekać do jej zakończenia, czyli do godziny 14.00.
Po odpoczynku (oczywiście mechaników, nie naszym) panowie zaprosili nas do serwisu. Gestykulując i mówiąc w swoim niesamowicie melodyjnym języku, najpierw coś w aucie pokręcili, a potem zaprowadzili nas do sklepu, gdzie mieliśmy kupić przepalone bezpieczniki. Tam spotkała nas kolejna niespodzianka. Okazało się, że we Włoszech czas siesty bywa różny - nie trwa ona wszędzie od 12.00 do 14.00. Na przykład pan w sklepie z bezpiecznikami miał przerwę do 15.00. Znowu więc musieliśmy czekać prawie godzinę. Ale punktualnie o 15.00 uprzejmy sprzedawca otwarł sklep i dał nam potrzebne części. „Włochy pełną gębą - westchnął Marek. - Nikt się nie spieszy, zupełny spokój". Ale, przyznać trzeba, jednak wszystko jakoś funkcjonuje.
W końcu dotarliśmy do Pizy i jej największej chyba atrakcji, czyli krzywej wieży. Słowo daję! Wieża jest naprawdę krzywa! Każdego roku odwiedza ją około 10 milionów turystów. W istocie jest to dzwonnica należąca do kompleksu zabudowań katedralnych w stylu romańskim. Po rozpoczęciu budowy wieży w 1174 roku zaczęła się ona odchylać od pionu. Pomimo niebezpieczeństwa w 1350 roku dodano do niej jeszcze ostatnie piętro, gdzie umieszczono dzwony. Na przestrzeni wieków nieraz usiłowano zahamować przechył. Przynosiło to jednak skutek odwrotny. Ostatecznie, w roku 1990, pizyjska wieżę zamknięto dla turystów, ale od 2001 roku znowu mają na nią wstęp.
Planujemy powłóczyć się bezdrożami Toskanii, powdychać zapach tamtejszych wsi, raczyć się ich widokami. Może zaglądniemy do Sieny.