Dziś pojechałyśmy łódką na Direction Island. Był to ostatni dzień spędzony na tej wyspie. Najpierw popłynęłyśmy pontonem na jacht. Pogoda była w kratkę. Na szczęście zerwał się dość silny wiatr, który przegonił deszczowe chmury. Była więc okazja, żeby zorganizować sesję zdjęciową :-) Najpierw z Nataszą stanęłam na dziobie jachtu, a później z Eliza fotografowałyśmy się na rufie. Było bardzo sympatycznie. Tego dnia jakoś szczególnie czułam zapach oceanu i niesamowitą wolność… Wróciłyśmy na wyspę i dokończyłyśmy naszą flagę pod wiatę. Później wylegiwałam się na hamaku. Nie trzeba było się niczym martwić. Można było po prostu odpoczywać i cieszyć się tym, że się jest! Po południu poszłyśmy z Elizą popływać. Założyłam swoje okulary do pływania i na 5 sekund się zanurzyłam pod wodę. Widziałam przybrzeżne dno oceaniczne - było piaszczyste, ale też pokryte różnymi kamieniami. Kiedy byłam pod wodą oderwałam nogi od podłoża i mogłam się unosić… Nie umiem pływać, więc było to dla mnie nowe doświadczenie. Niestety, nie mogę długo wstrzymywać oddechu, więc pływać pod wodą raczej nie będę. A szkoda :-) W międzyczasie pan Chacho rozłupywał nam kokosy i śpiewał hiszpańskie piosenki. Dzisiaj zakotwiczył też nowy jacht, na którym był Polak! To niesamowite, że nawet na końcu świata można spotkać rodaka :-) Potem popłynęłyśmy z Nataszą i panem Louis’em na drugi koniec wyspy Direction. Pan Louis zabrał też Elizę trochę dalej na snorklowanie. Mówiła, ze widziała takie duuuż ryby. Na szczęście nie spotkali żadnego rekina :-) Potem pan Louis przyszedł i powiedział, że teraz moja kolej, snorklowalam na dużo płytszej wodzie, na której nie było mocnych prądów. Byłam w takim specjalnym żeglarskim kole ratunkowym i miałam na sobie okulary do pływania. Pan Louis płynął obok mnie i jak zanurzałam lekko głowę, aby coś zobaczyć, to mogłam się go trzymać :-) Było super! Widziałam małe kolorowe rybki. W paski, czarne, niebieskie, rożne. To było bardzo ciekawe :-) Cieszę się, że mogłam to zrobić nie narażając swoich możliwości oddechowych :-) Porobiłyśmy sobie jeszcze zdjęcia na takiej platformie i zawiesiliśmy razem z panami z Chile naszą flagę z kamieniem i informacjami do niego. Później przyjechała szybka łódka, która zawoziła nas na West Island. Ja z Elizą musiałyśmy się niestety pożegnać z panem Louis’em i panem Chacho. To było smutne, ale może jeszcze kiedyś będzie dane nam się spotkać? Kto wie? Przecież świat jest taki mały…