Początek wyprawy na szczyt był wyjątkowo trudny. Zdarzyło się coś czego nikt z nas nie był w stanie przewidzieć…
To był bardzo ciężki dzień. Poprzedniej nocy część z nas położyła się o godzinie 1-2. Skręcaliśmy nosze alpejskie, Jarek Rola skręcał rower, a wcześnie rano trzeba było wstać, spakować rzeczy do autobusu. Okazało się, że wózki i rower musimy załadować na dach. Inaczej się nie pomieścimy. Nie było odpowiednich mocowań, musieliśmy trochę „powalczyć”, ale się udało. Autobus wyglądał wprawdzie jak piramida Cheopsa, ale ruszyliśmy. Kiedy byliśmy w Parku Narodowym, niedaleko bramy przez którą zaczyna się podejście na szczyt kierowca autobusu nagle zahaczył o kabel elektryczny. Wszystkie wózki i rower Jarka spadły z hukiem na ziemię. Szczęściem w nieszczęściu było to, że nikt akurat nie przechodził drogą. Niestety okazało się, że wózki alpejskie na których mieli być wiezieni Angelika i Piotrek zostały zniszczone: powykoślawiało kółka, ramy, połamały się siedziska. Dojechaliśmy na parking i zaczęliśmy je naprawiać. To opóźniło nas o kolejne dwie godziny. Ostatecznie wyruszyliśmy dopiero około godz. 15. Szybko okazało się, że bez pomocy kilku osób wózki nie pojadą. Koła były w fatalnym stanie. Na dodatek poruszaliśmy się dzisiaj po podłożu wulkanicznym (przypomina to trochę pokruszony pumeks), który stwarzał dodatkowy opór. Trzeba było je pchać w kilka osób. Na szczęście jakiś dobry duch sprawił, że w połowie trasy znaleźliśmy w krzakach sprawny wózek alpejski i Piotrek mógł się na niego przesiąść. Udało nam się trochę przyśpieszyć. Nie łatwo było też pokonać dzisiejszy odcinek osobom poruszającym się o kulach. Krzysiek Głombowicz przeszedł mały kryzys. Jego kule co krok się zapadały. Było mu niezwykle ciężko, ale postanowił iść dalej i dotarł do obozu. Jarek Rola jedzie dzielnie na swoim rowerze. Udało mu się dzisiaj w ten sposób pokonać cały odcinek. Tanzańczycy, którzy obsługują naszą wyprawę nie tylko nas wspomagali, ale starali się też podsycać dobre humory. Nauczyli nas m.in. piosenki o Kilimandżaro. Śmiejemy się, że będziemy ją śpiewać jeszcze długo po powrocie do Polski. Ostatecznie udało nam się około godz. 20 dotrzeć w komplecie do Marangu Gate-Mandara Hut na wysokości 2700 m n.p.m. I to jest najważniejsza wiadomość dzisiejszego dnia!
Jutro o godz. 5.30 wyruszamy dalej. Przed nami 12 kilometrowy odcinek. Cel – obóz Horombo Hut na wysokości 3720 m n.p.m.