Tomek cieszy się z zapału towarzyszących mu wolontariuszy. Mówi im, że muszą odczuwać ból, bo tak to już jest, że w sporcie nic nie przychodzi łatwo.
Po dwudziestu kilometrach, w drodze z Castleisland do Rathkeale, Tomek znowu przechodził kryzys. Jednak po raz kolejny zwyciężył własną słabość. Biegł mimo wszystko. Po następnych pięciu kilometrach czuł się już dobrze. Tym bardziej, że Robert z Michałem bardzo go wspierali, robili wszystko, na co ich stać. Pierwszy pobiegł z Tomkiem dwa kilometry, drugi – cztery. Ale tych kilometrów z Castleisland do Rathkeale było do przebiegnięcia aż pięćdziesiąt dwa.
Robert i Michał postanowili trochę potrenować. Zaplanowali, że wszyscy trzej wbiegną na metę w Dublinie. Tomek cieszy się z zapału towarzyszących mu wolontariuszy. Mówi im, że muszą odczuwać ból, bo tak to już jest, że w sporcie nic nie przychodzi łatwo. W życiu też łatwo nie jest. Trzeba się starać każdego dnia. Codziennie należy pokonywać własną słabość. Tomek doskonale o tym wie. Pragnie to mówić tym, którzy takiej wiedzy nie mają. Szczególnie osobom walczącym z nałogami. Liczy też na to, że Robert i Michał złapią bakcyl do biegania. Kto wie? Może wspólnie z Tomkiem pokonają kiedyś maraton?
Na postoju w Limerick czekało na Tomka sporo ludzi. Biegacz nie sądził, że będzie ich aż tylu. Jego spotkanie z nimi trwało ponad dwie godziny, chociaż miało być znacznie krótsze. I pewnie jeszcze by się przeciągnęło, ale Michał i Robert zasugerowali Tomkowi, że już najwyższy czas udać się na spoczynek.
Zdaniem Tomka, w Limerick było bardzo sympatycznie. W trakcie spotkania opowiadał o działalności Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”, idei swojego biegu, chorobie alkoholowej. Przyznaje, że trochę się rozgadał, ale zrobił tak tylko dlatego, że wszyscy chcieli go słuchać. Zebranym rozdawał też ulotki. Dobrze jednak się stało, że Michał z Robertem „przywołali go do porządku”. Brak odpoczynku odbiłby się pewnie na formie Tomka podczas pokonywania czterdziestopięciokilometrowego odcinka do Shannon. W Shannon jest półmetek „Biegu Mimo Wszystko”. Tomek różnie to ocenia. Z jednej strony cieszy się, że, po dotarciu do tego miasta, pięćset kilometrów będzie miał już za sobą, z drugiej – czuje jakiś żal, że nadchodzi kres jego wielodniowego maratonu. Ciągle też powtarza, że najbardziej cieszy się na odcinek z Galway do Ballinrobe. W Ballinrobe jest dom rodzinny Tomka. Tam czeka na niego Justyna. Oboje za sobą bardzo tęsknią.
Na razie Tomek nie myśli o mecie. Maksymalnie koncentruje się na każdym odcinku. Przeczuwa, że najgorzej będzie za siedem dni. Wtedy zacznie wbiegać pod górę, by dotrzeć do Sligo. Zresztą metą dla Tomka jest każde mijane miasto. Ale wie, że kiedy dwudziestego dnia pobiegnie sześćdziesiąt sześć kilometrów do Slane, a następnego czterdzieści siedem do mety w Dublinie, to u ramion będzie czuł skrzydła.