Dopłynęliśmy do portu Kal. Pogoda nas wczoraj nie rozpieszczała, ale nikt nie narzekał. Mamy ciekawsze rzeczy do roboty.
Prognozy się, niestety, sprawdziły i wczoraj przez pewien czas towarzyszyły nam deszczowe chmury, ale nikogo to specjalnie nie zmartwiło. Mamy porządne jachty i ubrania na każdą pogodę. Zamiast narzekać, staraliśmy się czerpać radość z tego urozmaicenia. Frajda była tym większa, że opadom deszczu towarzyszył dość silny wiatr, a wraz z nim solidne przechyły. Zanim jednak wypłynęliśmy odbyła się „instalacja wewnętrznego coacha” i rozmowy o tym, co do tej pory się w nas wydarzyło w czasie rejsu.
– Wczoraj odzyskałam radość życia – powiedziała Justyna.
– W liście do fundacji napisałam, że jestem na życiowym zakręcie. Właśnie wyszłam na prostą – powiedziała Natalia.
Po południu było żeglowanie – kierunek port Kal, a wieczorem spotkaliśmy się przy wspólnym ognisku śpiewając szanty. Dla większości z nas ta wyprawa jest zdecydowanie czymś więcej niż tylko żeglowaniem. Poznajemy innych, ale jeszcze bardziej siebie. To, co jeszcze kilka dni temu wydawało się niemożliwe, za trudne, poza zasięgiem, dzisiaj jest realne… Zamiast opowiadać o tym, czego się opowiedzieć nie da, napiszemy Wam krótkie relacje z tego, co się działo na poszczególnych jachtach.
Mazurskie Krejzolki
O godzinie 7.30 rozdzwonił się budzik. Pierwsza wstała Justyna, przygotowała swoje rzeczy i wyruszyła sama na „podbój” prysznica. W ślad za nią ruszyła reszta ekipy. W południe rozmawiałyśmy o postępach uczestników podczas rejsu i z ogromną przyjemnością stwierdziłyśmy, że Justyna stała się niezwykle uśmiechniętą, a właściwie nawet roześmianą osobą, natomiast Beata z dnia na dzień urzeka nas swoją zaradnością i siłą.
Dzisiejszą atrakcją było wspólne gotowanie. Marta z naszej załogi zrobiła pyszny sos do makaronu dla wszystkich pozostałych łódek. Po obiedzie, gdy przestało padać, wyruszyliśmy do następnego portu – kierunek Kal. Ola i Ania pilnie przyglądały się zadaniom Marty, która pełni funkcję pomocnika sternika, bo już jutro będą musiały ją zastąpić.
Cyklop
Ponieważ przez najbliższe dwa dni nie będziemy mieli okazji robić porannych zakupów, Ewa i Agata wybrały się skoro świt do „Biedronki”. Potem było szybkie śniadanie i kolejne warsztaty z coachingu. Dzisiaj mogliśmy się dowiedzieć m.in. tego, czym tak naprawdę zajmują się uczestnicy podczas spotkań z coachem. Pogoda nie sprzyjała wycieczkom turystyczno-krajoznawczym. Sporo czasu spędziliśmy na jachcie rozmawiając. O godz. 15 zaświeciło słońce, dając nam w ten sposób sygnał, że już czas na wypłynięcie do kolejnej przystani. Natalia wyprowadziła jacht na silniku przez całą Węgorapę. Ania doskonaliła sztagi i rufy przy mocnym wietrze. Musieliśmy refować żagiel. Wieczorem spotkaliśmy się przy ognisku z resztą ekip naszego „Małego Kilimandżaro”.
Kapitańskie majtki
Po obiedzie, który dzisiaj przygotowała Marta, zaczęliśmy przygotowania do kolejnego dnia żeglugi. Około godz. 15, gdy przestało padać, jako pierwsi wypłynęliśmy z Węgorzewa. Najpierw ster wzięła w swoje ręce Beata. Po wypłynięciu na Mamry, przy podmuchach silnego wiatru, kontynuowaliśmy radosne przechyły. Dzięki radom Rafała – naszego wspaniałego sternika – odpowiednio wykorzystaliśmy silny wiatr i, jako pierwsi, zbliżyliśmy się do przystani w miejscowości Kal. Ponieważ udało nam się zyskać sporą przewagę czasową nad pozostałymi jachtami, postanowiliśmy nie wpływać do portu tylko pożeglować jeszcze trochę po okolicy. Ze sporym wiatrem i falami, które próbowały nas zepchnąć z kursu, zmierzył się Karol. Wszyscy wyszliśmy z tej walki zwycięsko.
Załoga Groszka
Dzisiaj gościła u nas Weronika, która pełni w czasie rejsu funkcję pomocnika sternika. Zamiast niej Danielowi pomagał dzisiaj nasz rejsowy coach, czyli Pan Piotr Ciepliński. Dzień upłynął nam pod znakiem przechyłów. Sternik zadbał o to, aby było ich jak najwięcej. Ania była bliska paniki, bała się, że straci równowagę i w końcu wpadnie do wody. Na szczęście udało nam się ją przekonać, że nic jej nie grozi i, zamiast się bać, zaczęła czerpać radość z ciągłego kołysania. Wydarzeniem dnia była kąpiel w lodowatej wodzie – Groszek zarzucił kotwicę i zaprosił śmiałków do wskoczenia do wody. Na apel odpowiedziała Magda, Julka i Weronika. Woda była lodowata, co uczestnicy kąpieli wyrazili m.in. głośnymi okrzykami, budząc zainteresowanie i grozę wśród innych żeglarzy. Ten wyczyn spowodował, że podczas wieczornego ogniska nasz jacht został „przechrzczony”. Od wczoraj nosimy z dumą nazwę Morsów Groszka.
Dziś płyniemy do Stanicy Wodnej „Kietlice”.